Ewa Dąbrowska-Szulc, Pro-femina
„Odparłam, TAK! – gdy jedna z organizatorek sobotniego protestu warszawskiego (9 kwietnia 2016r.) spytała mnie w czwartek, czy mogę podzielić się swoim wieloletnim doświadczeniem w walce o prawa kobiet do aborcji. Napisałam jednostronicowy tekst z przytoczonymi naukowymi argumentami. Kilkakrotnie przećwiczyłam ich brzmienie. A potem wydrukowałam czcionką ‘16’, by móc czytać bez okularów.
W sobotę rano zadzwoniła do mnie prowadząca, że mam zabrać głos w grupie kobiet reprezentujących różne kategorie wiekowe. Dobry pomysł! Gdy stałam pod sceną, ze ściśniętym sercem słuchałam wypowiedzi nastoletniej dziewczyny. Przede mną była doświadczona mówczyni i zaangażowana działaczka społeczna Katarzyna Kądziela. Niełatwo przejąć po nich mikrofon, zwłaszcza, że moje rówieśnice pokazywane są w telewizji niemal wyłącznie jako mohery radyjem sterowalne.
To, co przesyłam, jest próbą odtworzenia mojej wypowiedzi. Była pełna dygresji, choć starałam się trzymać przygotowanego tekstu.
Popatrzyłam ze sceny na plac przed sejmem, zobaczyłam tyle młodych, inteligentnych twarzy, dotychczas na żadnej z Manif nie widzianych. I podzieliłam się myślą, która nawiedza mnie od paru lat”:
Tekst wystąpienia
„Niech żyje błogosławiony stan menopauzalny, bowiem tylko w takim stanie mieszkanki Polski mogą czuć się bezpiecznie. Życzę Wam wszystkim radosnego, pogodnego klimakterium!” Dzisiaj wśród nas są moje koleżanki, sąsiadki, znajome profesorki – jesteśmy polską „Grey Power”.
To było 60 lat temu. Miałam wtedy niemal dziewięć lat.
27 kwietnia 1956 r. Maria Jaszczukowa, posłanka Stronnictwa Demokratycznego, przedstawiała projekt ustawy o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.
To zdarzyło się w trzy lata po śmierci Stalina.
Dwa miesiące przed „poznańskim czerwcem”.
Sześć miesięcy przed październikowymi wiecami na placu Defilad i w gmachu Politechniki Warszawskiej.
Kraj, zniszczony przez II wojnę światową, doświadczał wielu plag społecznych, jak: analfabetyzm, gruźlica, alkoholizm. Kobiety przeżywały piekło na ziemi również skutkiem obowiązującego kodeksu karnego, zakazującego aborcji. Umierały w męczarniach.
W latach 50. XX wieku w szpitalach leczono rocznie ponad 80 tys. pacjentek z powikłaniami, spowodowanymi niefachowymi poronieniami.
Tekst Ustawy zajmuje pół strony. Zaczyna się słowami:
W celu ochrony zdrowia kobiety przed ujemnymi skutkami zabiegów przerwania ciąży, dokonywanych w nieodpowiednich warunkach lub przez osoby nie będące lekarzami…
Zabiegu przerwania ciąży może dokonać tylko lekarz, jeżeli:
1) za przerwaniem ciąży przemawiają:
a) wskazania lekarskie lub
b) trudne warunki życiowe kobiety ciężarnej,
2) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku przestępstwa
Ustawę przyjęto większością głosów. Mieszkanki Polski – kraju, leżącego ‘na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu’ – miały prawo do samostanowienia o swej rozrodczości. Przez 33 lata XX wieku Polki decydowały: czy chcą mieć dzieci, z kim, ile i kiedy. Przerywały ciąże, ale i dzieci rodziły. Ówczesna dzietność marzy się obecnym politykom.
Patrzę w ekran telewizora i oglądam „Wiadomości”, bo został mi taki nawyk, chociaż jestem także na Facebooku. Widzę pochody „broniących życia poczętego”. Tłumy niepokalanych dziewczątek i niewinnych młodzianków o obliczach nieskalanych głębszą myślą. Co mają w głowach, ci tak nienawidzący kobiet???
Stale się zastanawiam, dlaczego embriolodzy nie protestują, gdy od ponad ćwierć wieku polskie społeczeństwo jest bezustannie ogłupiane.
Ja uczyłam się w szkole przez sześć dni w tygodniu. Nie mieliśmy katechizacji. W szkołach „tysiąclatkach”, budowanych na tysiąclecie państwowości Polski, były dobrze wyposażone gabinety geograficzne, historyczne, pracownie chemiczne, fizyczne, biologiczne.
W szkole, gdzie nie było katechizacji, na lekcji biologii dowiedziałam się, że etapy zygoty są wspólne wszystkim ssakom, do których należy Homo sapiens (choć nie zawsze jest taki sapiens, czasami wręcz beznadziejnie głupi). Do dziś pamiętam te nazwy: morula, blastula i gastrula.
Dowiedziałam się, że zapłodnienie to nie jeden moment, w którym „pod sercem niewiasty, pobłogosławionej macierzyństwem”, powstaje miniaturka synka lub córeczki, od razu obdarzona duszą nieśmiertelną (= świadomością), a potem przez 9 miesięcy przemawia od wewnątrz do swego opakowania (= kobiety w ciąży).
Wiem, że zlanie się dwóch komórek płciowych (gamety męskiej i gamety żeńskiej) nie tworzy człowieka. Bo skutkiem tego zlania się może być na przykład zaśniad groniasty, czyli nowotwór zagnieżdżający się w macicy. Jak podaje Wikipedia: u pacjentki występują objawy poronienia zagrażającego lub niezupełnego – pierwszym jest zwykle krwawienie z dróg rodnych w czwartym lub piątym miesiącu ciąży
I dlatego od lat, konsekwentnie przychodzę na Manify z hasłem:
KOBIETA == CZŁOWIEK
ZARODEK =//= CZŁOWIEK
Wiem, że cechy istoty ludzkiej to:
NIEPODZIELNOŚĆ
NIESTAPIALNOŚĆ
ODRÓŻNIALNOŚĆ
Embrion (= zarodek) tych cech NIE MA.
Może dzielić się – stąd bliźnięta jednojajowe.
Może zlewać się – stąd zroślaki (= bliźnięta syjamskie) lub tzw. chimery, gdzie w ciele człowieka znajdują się organy innego (słabszego?) embrionu, który został wchłonięty przez silniejszy.
Poszczególne komórki zarodka nie są wyspecjalizowane.
Wiem, że na każdym etapie ciąży następuje naturalna selekcja (= poronienia).
8 – 12 % zygot – to puste jaja płodowe bez zarodka;
30 – 50 % embrionów ulega naturalnemu poronieniu jeszcze przed zagnieżdżeniem się w macicy;
ok. 20% pozostałych zarodków jest poronione już po zagnieżdżeniu się.
Czyli z woli boskiej (= siłami natury) ze 100 zarodków od połowy do dwóch trzecich znika z ciała kobiety, która na wczesnym etapie może nawet nie wiedzieć, że była w ciąży i przeszła poronienie.
Rocznik Statystyczny GUS podaje, że w 2005 roku w Polsce urodzenia żywe wynosiły 364400. A zatem możemy powiedzieć, że dobra Bozia (= fizjologia, natura) zamordowała tegoż roku od 360 do 740 tysięcy „poczętych dzieci”, „najbardziej bezbronnych obywateli naszego kraju” (= tyle było naturalnych, samoistnych poronień).
Wiedząc o tym wszystkim mieszkanki Polski mogły same decydować o swym rodzicielstwie. Rodziłyśmy dzieci chciane i kochane. Nie wierzcie w brednie o „syndromie postaborcyjnym”. Gdyby to była prawda, to wasze matki, babki, ciotki, sąsiadki, znajome musiały w ogromnej masie trafić do ‘wariatkowa’.
Przerywałyśmy ciąże – w szpitalach państwowych za darmo lub w prywatnych gabinetach za kwotę, na jaką było stać studenta.
Tak było przez 33 lata XX wieku.
A potem nadszedł maj 1989 roku. Epoka zmian ustrojowych. W Sejmie IX kadencji pojawił się projekt ustawy o ochronie prawnej dziecka poczętego. Przewidywał m.in. karę do trzech lat więzienia dla kobiety przerywającej ciążę i pomagającego jej lekarza. Fala oburzenia przeszła przez cały kraj.
Dni, miesiące i lata protestów, demonstracji, pikiet nie przekonały polityków.
7 stycznia 1993 roku przyjęli ustawę „O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”. Tu w ogóle nie ma KOBIET! Jest tylko płód, który trzeba chronić – PRZED KIM?
Służalczość polityków wobec dominującej ideologii skazuje kobiety na kalectwo lub śmierć, jeśli zajdą w ciążę. Nazywanie zarodka „najbardziej bezbronnym obywatelem RP”, to dowód politycznej choroby psychicznej. Choroby wywołanej nienawiścią do kobiet. Kobiet mądrych. Kobiet odpowiedzialnych. Kobiet ceniących macierzyństwo dobrowolne.
Politycy sprowadzają kobiety do roli wylęgarek każdego zapłodnionego jaja. Tylko po to, by w statystykach poprawiały się wskaźniki przyrostu naturalnego. To się nie udaje! Wbrew wszelkim zakazom i przymusom dużego przyrostu ludności w Polsce nie ma! Ważna jest bowiem nie liczebność lecz jakość życia społeczeństwa – już urodzonego!
Żądamy sprawiedliwości reprodukcyjnej, czyli takiego systemu prawnego, w którym najważniejsze są wola, zdrowie i godność kobiety, we wszystkich decyzjach dotyczących jej rozrodczości.
Ewa Dąbrowska-Szulc
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.