Nina Sankari.
W tym roku Manifa przeszła w Warszawie już po raz 13. Ale na jej hasło: Dość demokracji konkordatowo-rynkowej! Przecinamy pępowinę! czekałam ponad 20 lat.
Należę do tego pokolenia kobiet, które pamiętają obchody tzw. Święta Kobiet, czyli 8 Marca z okresu peerelu: w pracy „żałośnie chuda kwiatów kiść”, a częściej, zmordowany goździk lub tulipan, obowiązkowy seryjny cmok w rękę, może jakieś przyjęcie z kremówkami i „sypaną” kawą. W domu okolicznościowe odwrócenie ról pod hasłem „Ludwiku do rondla” – na jeden dzień. To w krzywym zwierciadle. Bo obiektywnie patrząc, mimo że do pełnej realizacji deklarowanego przez ustrój równouprawnienia było daleko, to jednak nigdy wcześniej, ani później kobiety w Polsce nie cieszyły się pełniejszymi prawami.Oczywiście demokracja była ograniczona, ale to dotyczyło wszystkich obywateli, nie tylko kobiet. Reprezentacja polityczna kobiet (w Sejmie, w organach władzy wykonawczej) była daleko poniżej „parytetu” (nieco ponad 20% miejsc w Sejmie przed transformacją), ale i tak w porównaniu do spadku z lat 90-tych to był świetny wynik. Osobiście miałam w latach 70-ych poczucie, jak sądziłam, powszechne wśród kobiet, że wszystkie drogi stoją przede mną otworem: edukacyjne, zawodowe, rodzinne. Łączenie przez kobiety pracy zawodowej z życiem rodzinnym było rozpowszechnione, sprzyjały temu tanie państwowe żłobki i przedszkola, świetlice i stołówki szkolne, zajęcia pozalekcyjne itd. Z tym większym zdumieniem dowiadywałam się, że na zgniłym Zachodzie, w bogatej Szwajcarii, na przykład, kobiety dopiero w latach siedemdziesiątych uzyskały prawo wyborcze i to nie we wszystkich kantonach. We Francji, słynna sexbomba Brigitte Bardot (zwana u nas Bardotką), gdyby była mężatką w latach sześćdziesiątych, musiałaby, jak każda Francuzka, mieć od męża zgodę na piśmie, żeby pracować. W razie braku takiej zgody, mąż w każdej chwili mógł zażądać jej powrotu do domu, używając do tego celu policji. Mógłby również posłać policję, żeby sprowadziła do domu małżonkę, gdyby tej zachciało się spędzić noc gdzie indziej. To były rzeczy, które nie mieściły mi się w głowie, podobnie jak fakt, że w tej samej Francji do 1975 r. aborcja była nie tylko nielegalna, ale i karalna.
W Polsce aborcja była legalna od 1956 r. i właściwie zastępowała antykoncepcję (do 200 tys. zabiegów rocznie przed wprowadzeniem zakazu), która była siermiężna (słynna globulka „Z”już w 1958 r., potem tabletki hormonalne w latach 60-tych). Edukacja seksualna była niezbyt zaawansowana, ale obecna i propagowana przez Towarzystwo Rozwoju Rodziny (spadkobiercę Boyowskiego Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa), gazety, czasopisma, w tym ITD i pisma kobiece. Kobiety mogły sądzić, że „Piekło Kobiet”, opisywane przez Boya przed drugą wojną światową, odeszło na zawsze do lamusa historii.
Tymczasem szybko okazało się, że tzw. demokratyczna transformacja miała odbyć się w dużej mierze kosztem kobiet, odbierając im aspiracje do deklarowanego skądinąd formalnie równego statusu, poczynając od likwidacji ich praw reprodukcyjnych i seksualnych. To była nagroda (daleko nie jedyna), którą nowa władza ofiarowała Kościołowi katolickiemu za jego niekwestionowany udział w obaleniu tzw. komunizmu. Reprodukcyjne prawa kobiet stały się niejako łupem wojennym Kościoła i związanej z nim konserwatywnej prawicy. Dla liberałów i lewicy była to niewygórowana cena do zapłacenia w zamian za poparcie Kościoła w innych kwestiach (np. zgodę na akcesję do Unii Europejskiej), legitymizację władzy, gdy do niej dochodzili, mimo że nie chodziło tu o puste gesty, jak wszechobecne klęczenie Oleksego czy przejażdżki Kwaśniewskiego papamobilem. Za zdradę demokracji, w tym, za przehandlowanie ich praw, kobiety płacą zdrowiem i życiem. Polska nie jest jedynym krajem, w którym kobiety, które masowo uczestniczyły w ruchach wolnościowych, potem były pozbawiane praw, a ich interesem, godnością i życiem handlowało się i nadal handluje w imię interesów ekonomicznych i/lub geopolitycznych. Wystarczy wspomnieć tu przypadki Iranu, Algierii, Afganistanu, Iraku i wszystkich krajów okrzyczanej „Arabskiej Wiosny”, która zamienia się w jesień praw kobiet w tym regionie.
Polki także zapłaciły wysoką cenę za obietnicę demokracji. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest oczywiście ustawa antyaborcyjna, wprowadzona w 1993 r. wbrew opinii społeczeństwa i z podeptaniem elementarnych zasad demokracji: inicjatywa obywateli, którzy zebrali 1,5 mln podpisów pod żądaniem referendum w tej sprawie, została po prostu zlekceważona. Zresztą ograniczanie dostępu do przerywania ciąży odbywało się krok po kroku jeszcze przed wprowadzeniem ustawy antyaborcyjnej przy wydatnym wsparciu środowiska lekarskiego, któremu, podobnie jak w okresie międzywojennym, sumienie nie pozwalało na przerywanie ciąży za darmo, w państwowym szpitalu. Paragraf, z którym walczył Boy-Żeleński, znów zaczął zabijać. W wydanym staraniem środowisk feministycznych opracowaniu „Piekło kobiet trwa” opisane są przypadki, od których włos jeży się na głowie. Wystarczy wspomnieć tu przypadek Agaty Lamczak, która po pobycie szpitalnym bez odpowiedniego leczenia i długich cierpieniach zmarła na sepsę w związku z odmową wykonania u niej koniecznych badań, które mogłyby potencjalnie zaszkodzić płodowi. Opis sceny, w której zarówno matka, jak i chłopak Agaty błagali lekarza o interwencję, przywodzi na myśl fragmenty z literatury czy filmów osadzonych w realiach sprzed wieków, kiedy przy porodzie lekarz pytał ojca, kogo ma ratować: matkę czy dziecko. Tu nawet takiej szansy kobiecie nie pozostawiono.
Obrona nienarodzonego życia za wszelką cenę, w tym kosztem życia kobiety, stała się w latach 90-tych symbolem władzy Kościoła i jego politycznych sojuszników. Za śmierć Agaty Lamczak nikt nie odpowiedział, nie wiadomo, ile było podobnych przypadków. W Niemczech kościół przyznaje się do winy i rozpoczyna rehabilitowanie kobiet spalonych niegdyś przez Inkwizycję jako czarownice; oby ci, co doprowadzili do podobnych dramatów, jak w przypadku Agaty Lamczak, odpowiedzieli też za swoje działania i żeby nie trzeba było na to czekać wieki. Na szczęście inne znane przypadki – Alicji Tysiąc (odmowa aborcji ze wskazań medycznych) czy Barbary Wojnarowskiej (odmowa badań prenatalnych w przypadku posiadania dzieci z wadą genetyczną) znalazły swój finał w Strasburgu i wygrane sprawy polskich kobiet przeciwko państwu polskiemu poskromiły nieco stosowanie bezkarnej przemocy wobec kobiet w dziedzinie praw reprodukcyjnych.
Jakkolwiek ogrom hipokryzji państwa i dotychczasowa bierność społeczeństwa wobec tej sytuacji nadal zdumiewają. Nikt nie wierzy w oficjalne statystyki państwowe nt. liczby przeprowadzanych w Polsce legalnych aborcji (kilkaset rocznie), wszyscy wiedzą o podziemiu aborcyjnym (v. film „Podziemne państwo kobiet”) i o tzw. turystyce aborcyjnej, a systemowa przemoc wobec kobiet trwa. Sprawa aborcji nie jest tematem zastępczym, jak czasem próbowano sugerować ze względów politycznych, nie jest to także temat, który ma wyłącznie konkretny wymiar, który można przedstawić przy pomocy statystyk. Kwestia aborcji i szerzej, praw reprodukcyjnych kobiet, to kwestia symboliczna dotycząca praw kobiet jako praw człowieka, prawa jednostki do samostanowienia i emancypacji. Jest to także kwestia demokracji. Pierwsza manifa w 2000 r. odbyła się pod hasłem „Demokracja bez kobiet, to pół demokracji”. Coraz powszechniej pojawia się jednak świadomość, że pół demokracji, to ustrój na wpół-autorytarny, to żadna demokracja.
Bo cóż to za demokracja, w której połowa populacji jest pozbawiona prawa do decydowania o sprawach najbardziej osobistych, dotyczących własnej seksualności i rozrodczości? Dlaczego zresztą sądzić, że cała druga połowa (mężczyźni) popiera taki stan rzeczy? Wszystkie sondaże, jak również oficjalne statystyki temu przeczą. Polacy coraz liczniej nie stosują się do nauczania Kościoła w tej dziedzinie. Wiele kobiet, również wierzących katoliczek, chce dostępu do nowoczesnej antykoncepcji, do edukacji seksualnej i jeśli musi, dokonuje aborcji. Mimo wprowadzenia ślubu konkordatowego rośnie liczba ślubów cywilnych, rośnie także liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem, spada natomiast liczba powołań oraz hojność wiernych. Ponad 50% społeczeństwa uważa, że wpływ kościoła na politykę jest za duży, 86% jest przeciwna wypowiadaniu się Kościoła w sprawach politycznych, 85% popiera zasadę rozdziału Kościoła od państwa.
Transformacja przy pomocy terapii szokowej spowodowała m.in. eksport polskiego bezrobocia na Zachód, a jednym ze skutków tej sytuacji okazał się następnie import zachodniego stylu życia. Sekularyzacja polskiego społeczeństwa polskiego postępuje wolniej, niż Zachodzie, ale jest faktem. Dziś już nie da się skutecznie posługiwać stereotypami z lat 90-tych: „Polak=katolik” (przypomnijmy, że w latach 90-tych Prymas Polski kard. Glemp robił wyjątek od tej zasady dla Żydów) i ateista=komunista, zdrajca Ojczyzny. Natomiast odnotowuje się w Polsce regularny wzrost nastrojów antyklerykalnych, na które Kościół zapracował w pocie czoła przede wszystkim swą niepohamowaną chciwością: dotacje na katechetów, kapelanów i katolickie szkolnictwo to ponad 1,6 mld zł, a całkowity koszt Funduszu Kościelnego to 240 mld rocznie; dzięki działaniu Komisji Majątkowej jest dziś Kościół największym posiadaczem ziemskim, ma więcej ziem, niż przed drugą wojną światową, domagał się i otrzymał zwrot majątku utraconego nawet w XVI w.(!), przy czym bogaci się na spekulacji zwróconym majątkiem. To wszystko w sytuacji regularnego cięcia kosztów na opiekę medyczną, szkoły, przedszkola, żłobki. Niemały wpływ na wzrost nastrojów antyklerykalnych odegrały także skandale obyczajowe, w tym pedofilskie.
Należałoby więc odpowiedzieć sobie na pytanie: skoro Kościół traci poparcie w społeczeństwie, skąd bierze się jego wielki wpływ na politykę państwa, na jego ustawodawstwo, kształt ustrojowy? Odpowiedź na to pytanie łączy się z drugim elementem hasła 13 Manify: „Dość demokracji konkordatowo-rynkowej”. Transformacja, która miała dać Polsce wymarzoną demokrację, okazała się być transakcją wiązaną. Razem z obietnicą demokracji, zredukowanej do systemu wielopartyjnego i demokratycznych wyborów, przyniosła ona neoliberalny kapitalizm w najbardziej krwiożerczej postaci: z szalejącą hiperinflacją (zduszoną przy pomocy słynnej terapii szokowej, której wielu pacjentów nie przeżyło), szalejącym bezrobociem, bezdomnością, kryminalną prywatyzacją w pierwszych latach; prywatyzacją zysków przy socjalizacji kosztów, demontażem państwa opiekuńczego, pogłębiającym się rozwarstwieniem społecznym, pauperyzacją społeczeństwa, niedojadaniem dzieci, prekariatem, kognitariatem itd. itd.
Wycofywanie się państwa z funkcji opiekuńczej, prywatyzacja usług publicznych, w tym opieki zdrowotnej, likwidacja infrastruktury społecznej, w tym państwowych żłobków, przedszkoli, świetlic, stołówek szkolnych, szkół przeniosły ciężar pracy reprodukcyjnej i opiekuńczej na barki kobiet, pracy świadczonej oczywiście nieodpłatnie. Kobiety wykonują aktualnie w Polsce 80% pracy, produkcyjnej i reprodukcyjnej łącznie. To jest obciążenie, którego nie są już w stanie udźwignąć, stąd mimo restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej i braku dostępnej nowoczesnej antykoncepcji, Polska ma najniższy w Europie przyrost naturalny. Rezerwa darmowej siły roboczej, świadczącej pracę reprodukcyjną i opiekuńczą, dzięki której w Polsce następuje akumulacja kapitału, wyczerpuje się. Kobiety nie mogą i nie chcą już dłużej być ofiarami świętego trójprzymierza tronu, ołtarza i giełdy, w którym te trzy elementy potrzebują siebie nawzajem. Hasło manify oznacza niezgodę na politykę państwa, które reprezentuje interesy kapitału, a nie obywateli, legitymizuje się przy pomocy kościoła, któremu płaci przywilejami finansowymi na koszt obywateli oraz prawami kobiet, zgodnie z patriarchalną kościelną ideologią. Wyłączenie któregokolwiek z tych trzech elementów oznacza rozpad systemu: dla kapitału model „Matki Polki” świetnie pasuje do zrzucenia kosztu reprodukcji społecznej na barki kobiet, co państwo realizuje przy pomocy demontażu systemu opieki społecznej, powiększając zyski kapitału. W kolejce została już tylko praca dzieci. Mamy tego pierwsze jaskółki: w Krakowie pani wiceprezydent zagospodarowuje dzieci „w procesie wychowawczym” do sprzątania szkół.
Manifa zgromadziła w Warszawie tłumy. Co roku dołączają do niej nowe grupy społeczne. Podobnie jak w zeszłym roku, ale w liczniejszym składzie, dołączyły do manify związki zawodowe. Antyklerykalne i antysystemowe hasła wcale nie powstrzymały ludzi przed uczestnictwem. „Kwestia kobieca” staje się z manify na manifę kwestią coraz ważniejszą. Umawiano się z nami na demokrację – napisały w Gazetce Manifowej jej organizatorki z Porozumienia 8 Marca. Mamy dość rządów rynkowo-konkordatowych! (…) I dlatego żeby pomóc się narodzić prawdziwej demokracji, zaczniemy od wspólnego przecięcia wielkiej pępowiny!
Nina Sankari
Artykuł ukazał się na stronie PSR w marcu 2012 r.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.