NINA SANKARI – WYPLUTA HOSTIA

Nina Sankari

Wystarczy na kilka dni wyjechać z Polski, żeby po powrocie nie móc się opędzić od hiobowych wieści: a to o szwadronach profanacji bezczeszczących eucharystię, a to o ideologicznych ławeczkach postawionych wbrew przekonaniom konserwatywnego społeczeństwa, a to o scyzorykach w sutannach dla obrony chrześcijańskich wartości.

O 13-latku, który wypluł hostię i schował ją do kieszeni podczas przyjmowania komunii w kościele w Bełchatowie powiedziano już wszystko. Że trzykrotnie uciekał przesłuchującym go księżom, że została wezwana policja, która – podobnie jak duchowni – bezprawnie przesłuchiwała 13-latka z pominięciem obowiązującyh procedur, że nie postawiono chłopcu zarzutów, a policja „pouczyła obie strony”, jak pisze Gazeta Wyborcza, pytając jednocześnie, czy trzeba było od razu wzywać policję, bo może wystarczyło wezwać rodziców.

Naprawdę?

Po pierwsze, w tej sprawie złamano prawo, na co wskazały organizacje zapowiadające złożenie doniesienia do prokuratury na podejrzenie o popełnieniu przestępstwa. Tyle, że złamano nie tylko art.39 ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich, który nakazuje, by w przesłuchaniu uczestniczyli rodzice lub opiekun prawny, a w razie, jeśli jest to niemożliwe (co nie miało miejsca) – nauczyciel, kiedy miejscem przesłuchania jest szkoła. Ustawa nie przewiduje możliwości przesłuchania nieletniego w obecności księdza.

Złamano jednak więcej przepisów. Policja miała pytać chłopca, czy jest wierzący, co jest niezgodne z art. 53 ust. 7: „Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania”. A ust. 6 tego samego artykułu Konstytucji mówi, że „nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Więc jeśli chłopak nie chciał spożyć hostii, to nikt nie miał prawa go do tego zmuszać, a przecież go– bardzo wyraźnie wbrew jego woli – do tego zmuszono. A także przetrzymywano go wbrew jego woli i bez zgody rodziców, co również jest aktem bezprawnym (Art 32§ 3. Ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich), bo chłopca nie poinformowano o prawie do odmowy składania wyjaśnień oraz o innych przysługujących mu prawach, w tym o prawie do skorzystania z pomocy adwokata.
Ale przede wszystkim, powód, dla którego policja została wezwana, tj. podejrzenie o popełnienie profanacji, był bezprawny. Polski kodeks karny nie zna pojęcia przestępstwa „profanacji”. Podobnie jak nie zna przestępstwa bluźnierstwa czy świętokradztwa. Wszystko to są terminy z prawa kanonicznego, a nie powszechnego. Nie jest prawdą, jak twierdzą przedstawiciele kościoła, że odpowiednikiem profanacji jest w prawie powszechnym z Art. 196 KK. Art. O obrazie uczuć religijnych nie miał tu żadnego zastosowania. Ksiądz, który wezwał policję, wyraźnie wskazał motyw swojego postępowania: była nim obawa, że hostia zostanie użyta do satanistycznych rytuałów. W jego imaginacji szwadrony profanacji udały się do kościołów, by kraść hostie na czarne msze.

Jednak nadal nie to jest w całej tej sprawie rodem ze średniowiecza najbardziej oburzające. Szczególnie oburzające, a jednocześnie rzadko dostrzegane, jest to, ze Kościół, który nie jest w stanie dyscyplinować swoich wiernych argumentem wiary, żąda egzekwowania swoich zakazów i nakazów argumentem siły, używając do tego państwowej policji i sądownictwa (np. sprawa Anki Zawadzkiej Zet). A polskie społeczeństwo, łącznie z mediami, przywykłe do zacierania granic między władzą kościelną a świecką, reaguje co najwyżej na akty rażących naruszeń, a nie na systemowe nadużycie.

Polska zamienia się w katolicki kalifat, w średniowieczne państwo kościelne, w którym rządzą zachłanni, pełni pychy i cynizmu hierarchowie za pośrednictwem marionetek władzy pochodzącej z wyborów.

Coraz częściej słychać nawoływania do przemocy ze strony księży błogosławiących chorągwie z faszystowskimi symbolami, straszących scyzorykiem w sutannie czy marzących o nowych stosach. Prodemokratyczne, liberalne elity tego kraju, które wspierały galopującą klerykalizację państwa od 1989 r., muszą się wreszcie obudzić i wybrać. Nie innych hierarchów, przy których zajmą miejsce obecnie rządzących, lecz powrót na drogę demokracji, praw człowieka i choćby najbardziej elementarnego racjonalnego myślenia.

Nina Sankari

Nie zawsze tak było.

Jak podają źródła jeszcze w 16 wieku sprawę profanacji traktowano inaczej.
Niejaki Erazm Otwinowski, (ur. w 1529 w Liśniku Dużym, zm. w 1614 w Liśniku Dużym) zyskał rozgłos dzięki incydentowi religijnemu w Lublinie. Podczas Bożego Ciała w 1564 roku księdzu uczestniczącemu w procesji oświadczył:

Bóg jest w niebie, a więc nie ma go w chlebie, nie ma w twojej puszce.

Następnie wyrwał księdzu monstrancję i rzucił na ziemię i podeptał jako protest przeciwko „ubliżaniu Bogu”. Został oskarżony o bluźnierstwo i postawiony przed sądem sejmowym gdzie bronił go Mikołaj Rej. Ostatecznie został skazany na zapłatę odszkodowania za zniszczoną monstrancję, to jest za stłuczone szkło ksiądz otrzyma: grosz, za zniszczoną hostię szeląg, aby sobie kupił nowe szkło i tę odrobinę mąki
(Wikipedia)

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz